Wszystko zależy od tego, co uważamy za kłopot. Dla mnie na przykład nie jest problemem ani tona piachu i błota wnoszona do domu po każdym spacerze, ani nieprawdopodobne ilości gubionej przez cały rok sierści (oba te uroki są typowe dla m.in. długowłosych owczarków niemieckich). Gorzej znosiłabym aptekarstwo, do którego zmusiłaby mnie opieka nad mikropieskiem. Przy karmieniu owczarka – wrzucam kubek karmy. 10 groszków więcej lub mniej nie stanowi większej różnicy. Tymczasem przy yorku, te 10 groszków, to już prawie całodzienna dawka karmy! Kiedy bardzo mi się spieszy, dużego psa mogę nagrodzić oderwanym byle jak kawałkiem czegoś, co akurat sięgnęłam z lodówki. Dla chihuahua, konieczne było mega rozdrobnienie pokarmu i uważne podanie. Kiedy mój owczarek nie złapie rzuconego mu smaczka – mogę mu go pokazać, bo go widzę! Tej drobinki przeznaczonej dla mikropieska raczej bym na barwnym dywanie tak łatwo nie znalazła.

Oczywiście wszystko kwestia nawyków. W moim domu rodzinnym zawsze były duże psy. Męczące byłoby dla mnie uważanie, żeby ratlerkowi nie zrobić przypadkiem krzywdy. Wszak urazowość takiego maleństwa jest znacznie większa.

Moim problemem byłoby też szczekanie. Po pierwsze: ilość (mniejsze pieski często są bardziej szczekliwe niż duże, choć oczywiście nie wszystkie), a po drugie i znacznie dla mnie ważniejsze: brzmienie. Ujadanie małego pieska jest dla mnie znacznie bardziej męczące niż dużego. Wysoki, świdrujący dźwięk wwierca mi się w mózg. Nie mam z tym problemu w kontaktach z mikropieskami moich Klientów. Dwie godziny dziennie, to nie problem. Z całą pewnością jednak nie zafundowałabym sobie ryzyka, że taki dźwięk obudzi mnie w niedzielny poranek…

Oczywiście dla każdego istotne jest co innego. Dlatego tak niesłychanie ważne jest staranne dobranie psa do konkretnej osoby czy rodziny.

 

Nie przeczę, że istnieją sytuacje, w których mały rozmiar psa rzeczywiście ułatwia życie.

– Z całą pewnością mały pies jest mniej kosztowny w utrzymaniu – zdecydowanie mniej będzie trzeba wydać zarówno na jedzenie, jak i na leczenie (dawkę leków przelicza się na kilogram masy ciała);

– Na pewno podróżowanie z małym psem jest łatwiejsze: przewożenie go nie stanowi problemu – zmieści się na kolanach. Bernardyn dla odmiany zajmuje cały bagażnik małego samochodu, a niemal cały średniego… Zdecydowanie łatwiej jest też uzyskać zgodę na przyjazd do wynajętego domku z ratlerkiem niż z dobermanem. Nawet jeżeli to pinczer i to pinczer…

– do głowy przychodzi mi jeszcze to, że mały piesek wnosi do domu mniej piachu i błota. Cóż… jeżeli porównamy wspomniane wyżej dwa pinczery, to będzie to prawda. Jeżeli natomiast zestawimy pekińczyka

 

z dalmatyńczykiem, to już nie koniecznie. Długiej sierści „niskopodłogowego” psa, błotko czepia się wprost rewelacyjnie 😉

 

Kolejne punkty przemawiające za tym, że mały piesek jest mniej kłopotliwy, wynikają – niestety – przede wszystkim z tego, że Człowiekowi wygodniej jest ignorować potrzeby małego, niż dużego psa. Na ten temat pisałam już lata temu na blogu „MÓJ KUMPEL PIES, czyli MÓJ PIES KUMPEL”.

Zamiast odsyłać Was do tamtego wpisu, wklejam jego fragment poniżej.

 

Mówi się, że:

– „mały pies jest łatwiejszy do opanowania” – zawsze da się go w razie kłopotów wziąć na ręce i po sprawie. Gdyby nie chciał iść tam, gdzie postanowił pójść człowiek, bez problemu każdy jest w stanie go siłą przeciągnąć na „właściwy” tor. Jeżeli tak do tego podejść, trudno się nie zgodzić. Łatwiej siłą zaciągnąć gdzieś yorka niż rottweilera. Wydaje mi się jednak smutne, jeżeli spacer polega głównie na siłowym przeciąganiu psa trasą zaplanowaną przez człowieka. Pies wychodzi przecież na spacer nie tylko po to żeby się załatwić, ale także żeby spotkać innego psa, a przede wszystkim żeby węszyć, węszyć i węszyć. Szybkie przejście dookoła bloku 3 razy dziennie to namiastka, a nie zaspokojenie psich potrzeb.

Dodajmy, że niektórzy opiekunowie mikropiesków nigdy, lub prawie nigdy nie spuszczają swoich czworonogów ze smyczy. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej… Oczywiście oficjalne wyjaśnienie będzie brzmiało: „bo nie wraca, kiedy go wołam”, „bo boję się, że wpadnie pod samochód”, „bo bardzo go kocham i boję się, że jakiś inny pies zrobi mu krzywdę” itp. Wydaje mi się, że tak naprawdę, problem wynika z braku świadomości jak ważnym elementem psiego życia jest spacer i swobodne wąchanie. Drugim powodem jest nasze ludzkie lenistwo. Da się przecież nauczyć yorka czy sznaucera miniaturowego powrotu na przywołanie. To bardzo bystre psiaki. Tyle tylko, że szkolenie wymaga czasu i konsekwencji… Łatwiej jest zapiąć smycz i w razie czego mocniej pociągnąć (co w przypadku mikropiesków nie wymaga żadnego wysiłku).

Jeżeli na smyczy ciągnie pies duży lub średni, mamy zazwyczaj motywację, żeby coś z tym zrobić, jakoś rozwiązać ten problem. Kiedy ciągnie nas ciężki pies, jest to mało komfortowe dla CZŁOWIEKA, więc człowiek jest gotów coś z tym zrobić. Póki dyskomfort leży wyłącznie po stronie psa, łatwiej udawać, że problemu nie ma lub znaleźć powód, dla którego nie warto pracować, bo i tak nie będziemy naszego psa spuszczać ze smyczy (np. lęk o niego),

 

– „mały pies nie musi tyle biegać, więc spacery mogą być krótsze”.

Jeżeli komuś wydaje się, że to wielkość psa decyduje o jego potrzebie ruchu, to jest w ogromnym błędzie. Np. ogromny bernardyn nie nadaje się ani na długie wędrówki, ani na szalone biegi z kolegami. Po osiągnięciu 2 lat, będzie prawdopodobnie stateczny i powolny, choć od czasu do czasu będzie miał ochotę pobiegać. Przez chwilę.

Tymczasem Jack Russell terier to nieduży, ale przepełniony energią piesek. Jeżeli nie damy mu możliwości wybiegania się, powęszenia, nie damy możliwości pracy – biada nam! Jack prowadzony całe życie na smyczy prawdopodobnie zacznie nam podkradać różne przedmioty, rozkopywać ogródek, niszczyć mieszkanie kiedy tylko zostanie sam (nie będzie to miało nic wspólnego z lękiem separacyjnym), szczekać na wszystko co się rusza, ganiać rowerzystów, biegaczy, ptaki itp., zjadać wszelkie znalezione śmieci itd. Oczywiście mało prawdopodobne żeby brak porządnych spacerów wywołał wszystkie te zachowania jednocześnie. Jack wybierze sobie jedno czy dwa z nich, ale zapewniam, że to wystarczy żeby skutecznie zmącić spokój opiekunów.

 

– kiedy myślimy o psie agresywnym, pierwsze na myśl przychodzą zazwyczaj duże rasy. Może dlatego mamy przekonanie, że wszystkie małe pieski, to słodkie aniołki? Nie jest prawdą, że małe psy nie wykazują zachowań agresywnych. Tyle tylko, że łatwiej je zbagatelizować. Jeżeli doberman szarpie się na smyczy i szczeka na mijanych ludzi, szybko stanie się postrachem osiedla. Jeżeli dokładnie tak samo będzie się zachowywał york, nikt nie zwróci na to specjalnej uwagi. Jeżeli u znajomych ugryzie Cię jamnik, nie będzie to przyjemne, ale wielka krzywda Ci się raczej nie stanie. Co innego, jeżeli ugryzie Cię większy pies, np. dalmatyńczyk.

Czy to znaczy, że dalmatyńczyki są bardziej agresywne od jamników? Nie. To znaczy tylko tyle, że problem małego psa łatwiej jest nam zbagatelizować. Napisałam „problem psa”, bo przecież agresja – w znakomitej większości przypadków – spowodowana jest odczuwanym przez psa lękiem!

 

 

Słowem: jeżeli niewielki pies jest mniej kłopotliwy, to przede wszystkim dlatego, że człowiekowi łatwiej ignorować problemy i potrzeby małego niż dużego psa.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *