Nic bardziej mylnego. Śmiem twierdzić, że większości psów mieszkających w blokach jest lepiej niż większości psów mieszkających w domach z ogrodem. Z dwóch powodów:
- pies żyje kontaktami społecznymi
- ogród rozleniwia
ad.1) Pies, podobnie jak człowiek, jest istotą społeczną. Do szczęścia potrzebuje innych osobników. Również swojego gatunku.
Samotne życie w ogrodzie jest jak dożywocie w areszcie domowym bez telefonu, radia, telewizji, Internetu. Wyobraź sobie, że od dzisiaj mieszkasz sama, bez możliwości wyjścia z domu. Masz książki, ale w końcu Ci się znudzą. Z nowości będziesz miała ulotki, które listonosz może Ci wsunąć pod drzwi. Jak będziesz miała szczęście, to chwilę ktoś z Tobą porozmawia przez drzwi (inne psy przechodzące pod płotem). Poza tym wszechogarniająca nuda. Niezbyt ponętna perspektywa, prawda?
Nie chcę nawet myśleć o psach, które nie są wpuszczane do domu! Na początku ludzie wychodzą do szczeniaka, bawią się z nim. Później efekt nowości mija i coraz rzadziej znajdują na to czas i ochotę. Dodatkowo, pies żyjący na dworze jest brudny i śmierdzi. A my jak byśmy pachnieli, mieszkając rok w parku? To nie psa wina, że padało, a on musiał leżeć w błocie. On jest za to natomiast ukarany: jego ludzie nie chcą go już dotykać, głaskać, bawić się z nim „Bo mnie pobrudzi!”, „Bo śmierdzi”. Człowiek taki mądry, a biorąc psa nie przewidział tego? Teraz zwierzę cierpi samotność. Pomyśl jeszcze o letnich upałach i braku wody w misce (bo się rozlała, bo wyparowała, bo ktoś zapomniał nalać), o deszczach i bólach reumatycznych na starość, o mroźnych, samotnych, zimowych nocach…
TO KOSZMAR, który nie powinien mieć racji bytu w dzisiejszym świecie.
Jak to powiedział Mahatma Gandhi: „Wielkość i postęp moralny narodu można ocenić na podstawie sposobu, w jaki traktuje on zwierzęta.” W pełni się z tym zgadzam.
ad.2) Plan często jest piękny: pies ma ogród, ale oprócz tego będzie wychodził na spacery trzy razy dziennie. Na początku tak jest. Później okazuje się, że nikt nie ma na to czasu, a i ochoty jakby mniej niż kiedyś. Jeden spacer dziennie wystarczy – ma przecież ogród. Przychodzi jesienna plucha, każdy woli siedzieć pod kocem z gorącą herbatą. Spacery są w weekend – jeżeli pogoda dopisuje. Tutaj niespodzianka: pies nie wraca na przywołanie! => przestaje być spuszczany ze smyczy => zaczyna szarpać => zakłada się mu kolczatkę => zaczyna rzucać się na inne psy => opiekunom wstyd jest wychodzić „z takim psem” => pies przestaje wychodzić poza teren ogrodu.
To teraz wyjaśnienie DLACZEGO tak się dzieje:
Jeżeli pies nie wychodzi na spacery regularnie, to kiedy wreszcie wyjdzie, stara się nacieszyć wolnością. Jak możemy oczekiwać, że wróci? Przecież wie, że wtedy przypną mu smycz i odprowadzą do nudnego ogródka.
Efektem nie są częstsze spacery (my, ludzie, zawsze widzimy winę w psie; jakoś niechętnie zastanawiamy się nad własnym postępowaniem i wpływem naszego zachowania na obecną sytuację…). Postanawiamy nie spuszczać psa ze smyczy. O zgrozo! Czasem do tego dodawane jest „aż zmądrzeje!” A jak niby ma zmądrzeć? Jak ma się nauczyć wracać na zawołanie, skoro nie jest z niej spuszczany? To tak jakbym powiedziała: pozwolę Ci wsiąść za kierownicę i kupię Ci samochód (w tej kolejności), jak zrobisz prawo jazdy!!!
Ostatecznie, pies przestaje być spuszczany ze smyczy.
Serce mu się wyrywa do zabawy z innymi psami, do obwąchania całego parku, łąki, każdej kępki trawy. Chciałby wreszcie pobiegać! Więc… ciągnie.
Człowiek ponownie, zamiast się zastanowić DLACZEGO pies ciągnie, postanawia sprawić, żeby przestał. Kupuje kolczatkę.
Cierpienie powodowane wbijającymi się w szyję kolcami jest mniej dojmujące niż pragnienie wolności – pies ciągnie więc dalej.
Dochodzi nowy element: kiedy ciągnie w kierunku napotkanego psa (marzy o kontaktach społecznych!) – opiekun szarpnięciem go zatrzymuje. Ból znacząco się wzmaga. Z czasem pies kojarzy: ile razy widzę psa, tyle razy bardziej boli. Co trzeba zrobić? Odstraszyć tamtego, żeby nie podchodził, żeby znowu nie bolało. Wtedy człowiek myśli, że jego pies „rzuca się na inne psy” i staje się jeszcze bardziej bezwzględny. Jego podopieczny coraz bardziej panicznie reaguje na psy. Chce je odstraszyć z coraz większej odległości. Okazuje się, że jest agresywny i ląduje w ogrodzie na dożywocie…
Nawet jeżeli podobne błędy popełnia Opiekun czworonoga mieszkającego w bloku, to psa na spacer zabierze. Może na krótko, ale CODZIENNIE. Co najmniej 3 razy. Dodajmy, że regularne spacery zmniejszają ryzyko (choć niestety nie wykluczają) wpadnięcia w opisane powyżej błędne koło…
Mam nadzieję, że rozumiecie dlaczego – moim zdaniem – większość psów blokowych ma lepiej niż większość psów domkowych.
Brak komentarzy